Po południu eska od Kuby z propozycją rowerowania. Jako, że w planach miałem i tak wyjazd z Piotrem na jezioro, przystałem na tą propozycję i jakiś czas później w trójkę ruszyliśmy na Kujawki, nad Jeziorem Wierzbiczańskim. Dojazd na Lubochnię standardowy, natomiast dalsza droga wiodła ciekawym singielkiem wzdłuż jeziora, którym już jakiś czas temu miałem przyjemność jechać. Na Kujawkach ludzi ani dużo, ani mało. W sam raz do wypoczynku. Trochę popływaliśmy, postaliśmy, pogadaliśmy i wydedukowaliśmy, że pojedziemy na plażę nad Jeziorem Jankowskim. Kuba stwierdził, że nie był tam "z 50 lat albo i dłużej".
Droga wiodła najpierw trasą wokół Jeziora Wierzbiczańskiego z zahaczeniem o skarpę, przed którą miałem nieprzyjemną awarię w rowerze, polegającą na rozpięciu się spinki od łańcucha na podjeździe. Wywaliło ją gdzieś w kosmos, na szczęście wożę ze sobą zapasową, więc naprawa miała być banalna... no właśnie... miała. Po chwili okazało się, że łańcuch mnie nieźle przytrollował i na miejsce awarii wybrał sobie jakieś ulubione miejsce bytowania krwiopijczych i morderczych komarów-gigantów, które omal nie pożarły mnie żywcem. Z pomocą Kuby i Piotra, którzy dzielnie odpędzali je ode mnie, udało się przywrócić rower do stanu używalności i niczym struś pędziwiatr szybko czmychnęliśmy z tego miejsca.
Oczywiście ręce miałem uwalone smarem, więc czym prędzej pomknąłem na brzeg jeziora umyć się trochę i dalej w drogę. Dojechaliśmy do Jankowa, a tam ludzi duuuuużo więcej, z tym że średnia wieku to poziom gimnazjalno-licealny. Z Piotrem postanowiłem znów trochę popływać, korzystając z braku ratownika zaliczyliśmy też skok z pomostu. Spędziliśmy tam dłuższą chwilkę po czym przez Wierzbiczany i Szczytniki postanowiliśmy wrócić do Gniezna. Po drodze telefon od Pana Jurka, z którym spotkaliśmy się przed Osińcem. Nikomu z nas nie chciało się już za bardzo jeździć, dlatego też odwieźliśmy pod dom Piotra i Kubę, a z Panem Jurkiem zrobiłem jeszcze kółko po mieście. Na skrzyżowaniu Żwirki i Wigury z Roosevelta spotkaliśmy się z Dawidem, po czym wspólnie pojechaliśmy na Pustachowę. Gdy już miałem się odłączyć od pozostałych towarzyszy, na ulicy Pustachowskiej zagadał nas przypadkowy jegomość prowadzący całkiem fajną szosówkę, z którą urządziliśmy sobie dłuższą pogawędkę. Pan Jurek nawet przetestował włoską szoszone na mieszaninie grup Ultegra i Dura Ace. Pan szoszon (ubrany po cywilnemu w ciuch roboczy) widać że był bardzo zafascynowany swoim nowym nabytkiem. Miło więc, że rower daje ludziom taką radość :) Po rozmowie pomknąłem już do domu.
DST 51.47km
Czas 02:39
VAVG 19.42km/h