Po porządnym wyspaniu się najpierw przejechaliśmy się jeszcze raz na plażę a następnie ze Stegny udaliśmy się do Tczewa, skąd wracaliśmy pociągiem do Gniezna. Nic szczególnego po drodze się nie wydarzyło, przejeżdżaliśmy przez równinny i bezleśny obszar Żuław Wiślanych. Po drodze (podobnie jak dzień wcześniej) mnóstwo paskudnej jakości, dziurawych dróg asfaltowych - dlatego na szosówkę polecam wybierać drogi wyższych kategorii, bo drogi lokalne to przeważnie dziurawy asfalt, kocie łby bądź betonowe płyty, ale krajobraz bardzo ładny, domy na wsiach mają zupełnie odmienną niż w Wielkopolsce architekturę - dużo drewnianych chałup.
Jeden z rowerowych celów na ten rok osiągnięty, aczkolwiek apetyt rośnie w miarę jedzenia i takie 300 km powoli robi na mnie coraz mniejsze wrażenie - gdyby nie to, że skończył się ląd, a zaczęła woda byłoby na pewno więcej :)
Na wyjazd którego inicjatorem był Pan Jurek zdecydował się także Mateusz oraz Karol. Wyjeżdżam z domu o 3.30. Zgarniam po drodze Mateusza i jedziemy po Pana Jurka standardowo na tory na Dalkach. We trójkę ruszamy na Winiary po Karola. Około 4.00 ruszamy. Najpierw na Bydgoszcz. Tempo od początku mocne. Przejeżdżamy po drodze przez Kruchowo, Dąbrowę, Barcin, Łabiszyn. Przed Bydgoszczą robimy pierwszą dłuższą przerwę (wcześniej był tylko jeden sik-stop). Średnia wynosiła ponad 27km/h.
Do Bydgoszczy wjeżdżamy nielegalnie DK5/25 - był zakaz ruchu rowerów, a nie było żadnej alternatywnej drogi żeby dojechać do centrum - było za to szerokie pobocze, więc zakaz można było olać. Przejeżdżamy przez Bydgoszcz i Fordon mijając po drodze mnóstwo policyjnych patroli rozstawionych po skrzyżowaniach (prawdopodobnie w związku z procesjami z okazji Bożego Ciała).
Za BDG jedziemy już prawie całą trasę drogami wzdłuż Wisły - były podjazdy i zjazdy (Dolina Wisły), na jednym z których wyciągnąłem maksymalną prędkość. Po drodze mijamy Świecie - w mieście też sporo stromych ulic i charakterystyczny zapach z Fabryki Celulozy (kiedyś śmierdziało jeszcze bardziej). Ze Świecia udajemy się do Grudziądza, przejeżdżając przed miastem Wisłę. Szukamy w mieście jakiegoś czynnego lokalu gastronomicznego, gdzie można by zjeść coś ciepłego, ale jest z tym duży problem.
Za miastem robimy przerwę na jedzenie zapasów z sakwy. Wzdłuż Wisły jedziemy dalej, wjeżdżając do województwa pomorskiego.
Przed Kwidzyniem przerwa pod sklepem na sok pomidorowy.
Takie widoczki, gdzieś po drodze do Kwidzynia.
W Kwidzyniu.
Cały czas jedzie się bardzo dobrze - pogoda co prawda trochę w kratkę, bo raz słońce i ciepło, raz pochmurnie i zimno, ale bez deszczu.
Most nad Wisłą na DK90 za Kwidzyniem.
Jadąc cały czas naprzód docieramy do Białej Góry, której główną atrakcją jest system śluz przy ujściu Nogatu do Wisły.
Dalej wyrosło przed nami złowieszcze Piekło.
No i za Piekłem pogoda troszkę bardziej się popsuła, gdyż zrobiło się jeszcze chłodniej, a w okolicach Nowego Stawu znad morza nadeszła fala jakiejś mega intensywnej mżawki - widoczność zrobiła się na kilkadziesiąt metrów. Przeczekaliśmy na przystanku autobusowym co najgorsze - przy okazji załatwiając sobie telefonicznie nocleg w Stegnie. Po czym ruszyliśmy dalej w przebłyskującym słońcu - na Nowy Dwór Gdański, a potem Stegnę. Na miejsce docieramy około 19.30.
W Stegnie zajechaliśmy na nocleg, doprowadziliśmy się do porządku po trasie i pieszo przeszliśmy się na plażę - podziwiać Morze Bałtyckie i zjeść coś konkretnego.
Ostatni dzień przywitał nas niestety nieciekawą pogodą. Od samego rana padał deszcz i według wszelkich prognoz na poprawę pogody nie było co liczyć w najbliższych godzinach. Decyzja mogła być tylko jedna - trzeba jechać.
Najpierw terenem przez Karwieńskie błota do Karwi. Następnie już drogą wojewódzką wzdłuż wybrzeża Bałtyku do Władysławowa. Po drodze przerwa w Jastrzębiej Górze na fotki.
Docieramy do Władysławowa, a tam na dzień dobry gigantyczny, ciągnący się kilometrami korek. W ogóle całe Władysławowo zawalone ludźmi i samochodami do granic możliwości. Jak tam można wypoczywać? Najpierw udajemy się na dworzec PKP w celu zakupu biletów powrotnych. Niestety jedyny bilet jaki mogliśmy zakupić to ten na pociąg o 5.22. We wcześniejszych nie było już miejsc dla rowerów. W międzyczasie przestał padać deszcz, choć panująca aura cały czas mało zachęcała do jazdy. Było wilgotno i dość chłodno. Po wyjeździe z Władysławowa skierowaliśmy się na Półwysep Helski.
W Gdańsku chcieliśmy podjechać pod Westerplatte, ale okazało się że dojazd z miejsca w którym byliśmy jest utrudniony. Powoli zaczęły wychodzić trudy wyjazdu, dlatego postanowiliśmy udać się na dworzec PKP. Troszkę było problemów z dojazdem mimo posiadania nawigacji GPS, jednak w końcu docieramy na miejsce, po drodze robiąc jeszcze fotki koło stadionu PGE Arena.
Noc na dworcu minęła dość szybko, mimo podziwiania dworcowego życia nocnego. Poranny pociąg zaliczył delikatną obsuwę oraz nie miał przedziału dla rowerów. Musieliśmy się tłuc z rowerami w przedsionku. Całą drogę trzeba było kontrolować, czy ktoś ich nam nie kradnie, oraz przestawiać, umożliwiając przejście innym. Na szczęście w Gnieźnie byliśmy już przed 9 rano dopełniając całości :) Teraz czas na myśli o następnych wyprawach.
Czwarty dzień przywitał nas piękną, słoneczną pogodą zachęcającą do jazdy. Pierwszy etap wiódł z Ustki do Rowów. Za Rowami czekał na nas Słowiński Park Narodowy. Zakupiliśmy bilety wstępu i trasą R10 wytyczoną przez obszar Parku ruszyliśmy przed siebie.
Trasa przez park dla rowerów obładowanych sakwami była dość wymagająca, niemniej jednak tereny były bardzo malownicze. Trasa poprowadzona z dala od cywilizacji pozwalała napawać się naturą :) W dodatku tereny nadmorskie wcale nie są takie płaskie jak mogłoby się wydawać. Co rusz mieliśmy do czynienia z podjazdami. Po dojechaniu do Łeby udaliśmy się na przerwę obiadową.
Za Łebą postanowiliśmy ominąć piaszczysty fragment trasy R10 biegnący mierzeją między Jeziorem Sarbsko a Bałtykiem. Wybraliśmy alternatywną trasę, która okazała się także dość wymagająca. W dodatku zaczął się typowy Kaszubski, pagórkowaty krajobraz - czyli podjazdy i zjazdy (mam wrażenie, że tych drugich było znacznie mniej :) ). Ostatni fragment dzisiejszego dnia - do Dębek pokonaliśmy już drogą wojewódzką, zahaczając pod drodze o Jezioro Żarnowieckie. Nad tym jeziorem miała powstać elektrownia jądrowa, jednak budowę przerwano w 1990 roku. Obecnie znajduje się tam największa w kraju elektrownia szczytowo-pompowa.
Do Dębek czekał nas całkiem długi zjazd. Sprawnie poszukaliśmy pole namiotowe, rozbiliśmy obóz i można było spokojnie wypić piwo po wyczerpującym dniu :)
Poranek trzeciego dnia przywitał nas solidnym deszczem i burzą. Dla Pana Jurka i Mateusza poranek był jeszcze gorszy, gdyż zalało im namiot :( Przez przeciągającą się fatalną pogodę wyjazd opóźnił się o ponad 4 godziny i dopiero po 12 byliśmy w stanie ruszać. Założyliśmy sobie, że dziś ograniczamy do minimum zwiedzanie i skupiamy się na jeździe. Na początek jedziemy terenowym odcinkiem R10 w stronę Mielna. Po drodze przejeżdżamy m.in. przez Gąski, Sarbinowo, Chłopy. Miejscowości te nie robią na mnie zbyt dużego wrażenia. Kupa ludzi i stragany jak na odpuście. W dodatku zauważam, że między miejscowościami, mimo bardzo dużego ruchu i całkiem sporych wpływów z ruchu turystycznego władze gminy nie są w stanie nawet położyć jakiejś sensownej nawierzchni, tylko trzeba się bujać po piaszczystych wertepach. Jako użytkownikowi roweru MTB taki stan rzeczy mi nie przeszkadza, no ale jednak trochę głupio tak.
Mijamy Mielno i kierujemy się mierzeją między Jeziorem Jamno a Morzem Bałtyckim w stronę Łaz.
Za Łazami rywalizujemy non-stop z niemieckimi sakwowiczami, którzy mimo że jadą wolniej od nas, wyprzedzają nas podczas przymusowych przerw. Po drodze Mateusz łapie gumę. Później jedziemy niemal bez przerw. Mijamy Darłowo, sprytnie omijamy ścieżkę rowerową z Darłówka na Wicie, która przysporzyła trudności niejednemu rowerzyście. Do Wici (Wić?) dojeżdżamy inną drogą i dalej wzdłuż morza do Jarosławca.
Następnie musimy okrążyć poligon wojskowy w Wicku. Przejeżdżamy więc przez liczne wioski, wjeżdżamy do województwa pomorskiego i dajemy naprzód, na Ustkę!
Przed zachodem słońca docieramy do Ustki. Sprawnie znajdujemy pole namiotowe, należące do Ośrodka Sportu i Rekreacji, rozbijamy obóz i idziemy na miasto wrzucić coś na ząb. Dostałem tortillę z tak piekielnie ostrym sosem, że dosłownie czułem jak płonę :D Wizyta na plaży i powrót na kemping.
Pierwsza noc na polu namiotowym przebiegła bardzo spokojnie. Przed siódmą pobudka, śniadanie, szybkie pakowanie obozu i punkt ósma możemy wyruszać w dalszą trasę. Za Międzyzdrojami, po wjeździe do Wolińskiego Parku Narodowego czekało na nas pokonanie blisko 100-metrowej różnicy wysokości. Malowniczą, krętą, leśną drogą, przypominającą nieco drogi w górach, pniemy się raz w górę, raz w dół. Pierwszą krótką, przerwę robimy na plaży w Międzywodziu.
Następna przerwa w Rewalu. Najpierw obiad w barze koło morza, później smażing i plażing na plaży, tyle że jak na złość zaszło słońce :(
Po dość długiej przerwie ruszyliśmy dalej. Kolejne miejscowości - Niechorze, Pogorzelica mijały błyskawicznie. Za Pogorzelicą przetestowaliśmy oddaną całkiem niedawno do użytku trasę rowerową Pogorzelica-Mrzeżyno, biegnącą w dużej mierze po kocich łbach wzdłuż terenów wojskowych. Po drodze odnalazłem to czego poszukiwałem - fragment plaży kompletnie bez ludzi :)
Dźwirzyno, Grzybowo i jesteśmy w Kołobrzegu. Tam dopiero przydaje się mój GPS. Ścieżek rowerowych i samych rowerzystów zatrzęsienie. Udaje się nam dojechać do chyba najbardziej malowniczego fragmentu R10, biegnącego nad samym morzem. W dodatku ten blask słońca dodaje niesamowitego uroku.
Tam też przerwa na jakiś deser. Przy budce z lodami/goframi niezła akcja w wykonaniu Pana Jurka. Wywiązała się taka rozmowa, z panią lodziarką :P że dosłownie nie mogliśmy ze śmiechu. Jakiego loda? Okrągłego! No i wszystkie po kolei, na rękę :D :D
Pomysł na wyjazd powstał bardzo spontanicznie, zaledwie kilka dni wcześniej z inicjatywy Pana Jurka. W trybie błyskawicznym musiałem zacząć przygotowywać się do wyjazdu w postaci zakupu sakw i bagażnika oraz przygotowania trasy. Przygotowania poszły bardzo sprawnie. Ekipa również się wyklarowała i ostatecznie na objazd wybrzeża ruszyły 4 osoby - jerzyp1956, lorak88 oraz mateuszp1999.
2 dni wcześniej zakupiliśmy bilety na pociąg InterRegio Gniezno-Świnoujście z przesiadką w Poznaniu.
We wtorek o 10.00 zbiórka na dworcu PKP w Gnieźnie skąd ruszamy na wybrzeże. Podróż, mimo że w pociągu bez przedziałów dla rowerów przebiegła w miarę wygodnie, ze względu na niewielką ilość pasażerów. Po 16.00 meldujemy się w Świnoujściu. W Szczecinie niezłego stracha narobiła nam burza oraz intensywny opad deszczu. Na szczęście im bliżej Świnoujścia byliśmy, tym pogoda się poprawiała.
W Świnoujściu najpierw przeprawa promem do centrum - na wyspę Uznam. Tam szybko przemieściliśmy się na plażę.
Mały objazd Świnoujścia.
Później powrót promem na drugą część Świnoujścia. Zrobiło się już troszkę późno, więc postanowiliśmy za miejsce noclegowe obrać kemping w Międzyzdrojach. Dojazd ze Świnoujścia międzynarodowym szlakiem rowerowym wzdłuż Bałtyku - R10.
Na kempingu.
Na koniec dnia jeszcze nocne zwiedzanie Międzyzdrojów :)