Początkowa destynacja wypadu miała biec w kierunku północno-zachodnim (Międzyzdroje). Wykorzystując jednak wiejący w odwrotnym kierunku wiatr postanowiliśmy pojechać na Ślunsk ;) Chwilę po 19.00 wyruszyliśmy z Poznania. Trasa (jak zresztą już wspomniał Kuba) widoczna jest na mapie ze Stravy. Większość drogi biegła całkiem niezłej jakości asfaltami.
Przed Browarem Fortuna w Miłosławiu.
Zaliczyliśmy małe faux pas, nie uwzględniając godzin funkcjonowania przeprawy promowej na Warcie w Pogorzelicy, skutkiem czego musieliśmy nadrabiać kilka kilometrów do Pyzdr. Pierwszą przerwę zrobiliśmy pomiędzy Pyzdrami a Kaliszem właśnie, na zamkniętej (jak praktycznie wszystkie na tej trasie) stacji paliw. Kolejną przerwę zrobiliśmy już w Kaliszu.
Kolejny postój już o świcie we Wieluniu.
Zahaczyliśmy o Opolszczyznę i po chwili znaleźliśmy się już na Śląsku.
Kilka fotek z Katowic:
Wieża TVP Katowice.
Katowicki spodek i okolice:
Po konkretnej trasie należy się dobra, włoska pizza ;)
Ze względu na niemożność zakupu biletu na wcześniejsze połączenie musieliśmy przez dobrych kilka godzin egzystować na pociąg jadący dopiero w nocy. To chyba była najtrudniejsza część wypadu, bo brak snu przez blisko dwie doby robił swoje.
Wypad jak zwykle udany. Po porządnym wyspaniu jestem już nastawiony na kolejne takie trasy w przyszłości (oczywiście nie za często) ;) Dzięki Kuba!
Pierwsza połowa maja w tym roku niestety wypada dość blado pod względem pogodowym, dlatego też byłem nieco zaskoczony piękną pogodą w sobotni poranek. Postanowiłem wybrać się do Łęczycy w akompaniamencie słońca i kwitnącego rzepaku.
W drodze do Łęczycy przejeżdżam przez takie miejscowości jak np. Góra Świętej Małgorzaty.
Czy też Tum z Archikolegiatą NMP i św. Aleksego
a także znajdującym się nieopodal skansenem przedstawiającym łęczycką zagrodę chłopską. Wyglądem przypomina wioski z Wiedźmina 3 :)
Po chwili dojeżdżam już do Łęczycy. Najpierw przyglądam się muralowi w pobliżu zamku.
A po chwili oglądam już Zamek Królewski w całej okazałości.
Łęczyca to bardzo urokliwe, stosunkowo niewielkie miasteczko, z historycznym rynkiem.
A także historycznymi autami. Szkoda, że za szybą ;)
Słynie także z nieczynnego zakładu karnego, który można sobie kupić, gdyż aktualnie jest wystawiony na sprzedaż.
Korzystając z wolnego dnia, postanowiłem kontynuować eksplorację województwa łódzkiego i wybrać się tym razem do Tomaszowa Mazowieckiego, w którym jeszcze nie byłem.
Stamtąd udałem się na dworzec PKP, bo czas do odjazdu pociągu zbliżał się nieubłaganie. Od początku kwietnia do Tomaszowa jeździ także Łódzka Kolej Aglomeracyjna, z której usług postanowiłem po raz kolejny skorzystać (darmowy przewóz roweru). Przy okazji załapałem się na jakąś promocję i kupiłem bilet normalny za 8 zł ;) Z pociągu wysiadam na stacji docelowej, a więc Łodzi Fabrycznej.
Powtórka objazdu Pierścienia z Micorem sprzed 3 lat. Tym razem w szerszym gronie :) Nie chcieliśmy bezsensownie nabijać dodatkowych kilkudziesięciu kilometrów, dlatego też na Pierścień dojechaliśmy autami. Za punkt startu/mety wybraliśmy Dąbrówkę Kościelną, skąd zaczęliśmy trasę przeciwnie do wskazówek zegara, kierując się przez Puszczę Zielonkę do Murowanej Gośliny. Trasa niemal identyczna do tej z 2013 roku - klik, z tym że dziś mogliśmy przejechać przez poligon wojskowy w Biedrusku.
Fotorelacja z wyjazdu:
Park Krajobrazowy Puszcza Zielonka
Warta w okolicy Biedruska.
Wjazd na poligon w Biedrusku.
Scenografia z "Ogniem i Mieczem" na poligonie w Biedrusku.
Ruiny kościoła pw. ścięcia św. Jana Chrzciciela na poligonie w Biedrusku (w dawnej wsi Chojnica)
Naturalny krajobraz.
Wiatrak "holender" w Kiekrzu.
Źródełko typu wywierzyskowego w Żarnowcu.
Gdzieś po drodze, świeżo po procesji Bożego Ciała.
Z racji, iż dawno nie było interesującego wpisu mojego autorstwa, czas nadrobić zaległości. Pojęcie Twierdzy Poznań w postaci kilkunastu obiektów fortyfikacyjnych ulokowanych pierścieniowo w granicach Poznania nie było dla mnie pojęciem obcym, aczkolwiek muszę przyznać, że wcześniej specjalnie nie interesowałem się owymi obiektami, stąd też pomysł Kuby, na wycieczkę po Poznaniu szlakiem tych fortyfikacji uznałem za świetny pomysł na eksploracyjne spędzenie soboty :)
Wycieczkę przy współudziale Kolei Wielkopolskich rozpoczynamy na dworcu Poznań Garbary. Podczas dzisiejszej przygody towarzyszyć nam będzie także moja Marta, dla której to pierwszy tak długi wyjazd rowerem :)
Na początek udajemy się do najważniejszego fortecznego obiektu w Poznaniu - czyli na Cytadelę.
Przeglądając dzień wcześniej FB natrafiłem na info o odbywającym się właśnie w ten weekend festiwalu Beer & Food w Starej Rzeźni. Postanowiliśmy tam zajrzeć celem skosztowaniu foodtruckowych specjałów i zakupu jakichś rzemieślniczych piw.
Przy poznańskim rynku nie odmówiłem sobie przyjemności sfocenia pewnej ulicy...
Po godzinnym lenistwie udajemy się na Starołękę, gdzie zaczynamy zwiedzać Forty Główne.
Na wstępie tylko dodam, że do większości fortów wstęp jest niemożliwy, ze względu na fakt, iż pozostają one w prywatnych rękach. Dlatego nie pojawi się tutaj obszerna fotorelacja każdego obiektu. Niektóre z fortów to też zarośnięte chynchami ruiny, o nikłej wartości eksploracyjnej. W każdym razie trochę fotek wrzucę :)
Fort I na Starołęce jest fortem do którego niestety wejść się nie da. W Forcie obecnie mieści się magazyn.
W drodze do Fortu II, znajdującego się na Żegrzu mijamy także Fort Ia, do którego jednak nie wstępujemy.
Fort II - do wnętrza Fortu wejść się nie da, ale spokojnie można wjechać na teren Fortu. Brama jest otwarta, a w samym Forcie znajdują się jakieś podupadające zakłady usługowo-magazynowe.
Forty pośrednie podczas dzisiejszego wyjazdu w większości ominęliśmy ze względu na brak czasu. Podobnie z Fortem III, który znajduje się na terenie Nowego ZOO.
Po Forcie IV nie ma praktycznie żadnego śladu poza wałami ziemnymi i przebijającymi gdzieniegdzie przez wysoką trawę resztkami ceglanych murów.
Z uwagi na to, że Fort IVa znajdował się bezpośrednio przy naszej trasie, postanowiliśmy wstąpić tam na chwilkę. Obiekt obecnie jest częściowo ruiną, a częściowo meliną :)
Po Forcie V pozostało niewiele więcej niż po Forcie IV...
Na Piątkowie zahaczyliśmy o Fort Va, gdzie zupełnie spontanicznie uczestniczyliśmy w zwiedzaniu z przewodnikiem.
Gorąco polecam udanie się w to miejsce! Zwiedzanie tego obiektu to istna rewelacja. Po więcej informacji zapraszam na stronę internetową stowarzyszenia sprawującego opiekę nad tym Fortem - www.kernwerk.pl
Fort VI znajdujący się przy ulicy Lutyckiej, mimo iż świetnie zachowany jest dostępny do zwiedzania tylko okazjonalnie - podczas odbywających się tam eventów. Dziś akurat brama wjazdowa była zamknięta.
W Forcie VII przy ulicy Polskiej znajduje się Muzeum Martyrologii Wielkopolan, stąd też dobre zachowanie obiektu, choć zwiedzanie jest możliwe tylko w jego części.
W drodze do Fortu VIII (udostępnianego tylko okazjonalnie, dziś zamkniętego) przejeżdżamy koło Inea Stadionu.
Fort IX również w całkiem niezłym stanie, niestety całkowicie niedostępny.
Na sam koniec podróż ze Świerczewa na dworzec PKP w Poznaniu. Wyjazd godny polecenia, obfitujący w mnóstwo atrakcji. Z pewnością trzeba będzie tematycznie go powtórzyć, tym razem za cel obierając Forty Pośrednie tudzież inne obiekty forteczne znajdujące się na terenie Poznania.
Aby corocznej tradycji stało się zadość, należało wybrać się do jednej ze stolic województwa kujawsko-pomorskiego, czyli Torunia. Zgodnie z przewidywanym kierunkiem wiatru, do Kopernikowego grodu wybraliśmy się za pośrednictwem PKP, aby z wiatrem udać się do Gniezna.
Początek wycieczki to oczywiście toruński most na Wiśle.
W Toruniu odbywały się imprezy majówkowe, stąd też ogromna ilość turystów na starówce uniemożliwiła spokojną, rowerową eksplorację. Po krótkiej wizycie na rynku zarządziliśmy powrót.
Toruńskie klasyki.
Odwrót z Torunia to trasa przez Wielką i Małą Nieszawkę, a także ogromny kompleks leśny w postaci Puszczy Bydgoskiej, którym dotarliśmy do Gniewkowa. Dalsza trasa to przede wszystkim nudne, równinne kujawskie tereny.
Nie mogło oczywiście zabraknąć tradycyjnego pomidorowego soku :)
Omijając bokiem Inowrocław dotarliśmy do Kruszwicy, gdzie podobno myszy Popiela pożarły. Nas nic nie pożarło, natomiast chłopaki skonsumowały lokalny wątpliwy przysmak w postaci bułki z karkówką.
Z Kruszwicy przez Strzelno, Gębice oraz Trzemżal dotarliśmy do Gniezna.
Nowy nabytek Pana Jurka na tle bezkresnego, kwitnącego rzepaku.
Most kolejowy w Marcinkowie w oddali.
Pointując dzisiejszy wyjazd, pogoda była wspaniała (wreszcie można było ubrać się na krótko), atmosfera również dopisywała, a wmordewindu nie uświadczyliśmy :)
Kontynuując tradycję gnieźnieńskich bikestatowiczów postanowiłem towarzyszyć Kubie i Micorowi w rowerowym tripie szlakiem trzech opuszczonych mostów zlokalizowanych na pograniczu Wielkopolski i Kujaw tudzież Pałuk. W tripie uczestniczył ponadto Sebastian wraz z Mariuszem, którzy dołączyli do nas w Ostrowitem Prymasowskim. Pierwsza pauza miała miejsce właśnie w tej miejscowości, gdzie nie mogłem oprzeć się przed sfoceniem po raz enty :) szachulcowej chaty.
Singielkiem wzdłuż brzegu jeziora udaliśmy się w kierunku nieużytkowanej od dawna linii kolejowej Mogilno-Orchowo...
...gdzie po przeprawie przez chynchy czekał na nas pierwszy z mostów.
Do kolejnego mostu, znajdującego się między Jeziorem Kunowskim, a Bronisławskim musieliśmy udać się aż w okolice Strzelna. Po drodze Kubę spotkała niemiła niespodzianka w postaci złapanej gumy (Micor wykrakał), stąd też nastąpiła przymusowa przerwa pod sklepem w Kwieciszewie, gdzie autochtoniczni miłośnicy niskoprocentowych trunków spożywali złocistą ambrozję we wczesnych godzinach popołudniowych ;) Anyway, po przerwie szybkim tempem dotarliśmy 'nad', a nawet 'pod' rzeczony most.
Po ostatnią "kładkę" podjechaliśmy w okolice Mogilna - do Żabna. Po raz kolejny stałem się zdobywcą owego mostu, bowiem bezproblemowo wdrapałem się na jedno z przęseł, skąd roztaczał się poniższy widok:
Powrót zarządzono przez Wylatowo oraz Trzemeszno, gdzie rozstaliśmy się ze Sebkiem oraz Mariuszem. Trip udany, ze względu na ciekawe atrakcje oraz wyborną i specyficzną atmosferę poniedziałkowych biketripów, którą można poznać tylko podczas wojaży w naszym gronie :)
Na sobotę zaplanowaliśmy z Kubą wycieczkę po opuszczonych pałacach i dworkach znajdujących się na terenie Gminy Strzałkowo. Obiekty te miałem już okazję eksplorować m.in. podczas wycieczki odbytej ponad 2 lata temu.
Pierwszym obiektem na naszym dzisiejszym szlaku jest pałac w Unii, do którego docieramy m.in. przez Gorzykowo, Czajki oraz Szemborowo.
Hodowla buldożków francuskich w Gorzykowie ;)
FSO 125p gdzieś po drodze.
Opuszczony PGR w Czajkach.
Humans of...
No i jest rzeczony pałac w Unii.
Szwendając się po Gminie Strzałkowo w okolicy Kornat natrafiamy na ewangelicki cmentarz.
A w samych Kornatach zaintrygowała nas kartka na drzwiach sklepowych ze słynną czcionką Comic Sans ;)
W okolicy Radłowa natrafiamy na pomnikowy dąb.
A i w samym Radłowie atrakcji eksploracyjnych nie brakuje, gdyż znajduje się tam opuszczony dworek. Przez ostatnie 2,5 roku niewiele się zmienił.
Stamtąd udajemy się już w okolice Polanowa nieopodal Powidza, gdzie czeka na nas ostatnia atrakcja...
Betonka ze Strzałkowa do Powidza.
...opuszczone gospodarstwo
Przez Powidz i Witkowo szybkim tempem dotarliśmy do Gniezna, gdzie jeszcze musiałem dokręcać do setki ;)
Cel wyjazdu był jeden - zdobyć 400km! Plany były różne, ostatecznie zwyciężyła wersja Mazury, bo ile razy można jeździć nad morze? ;) Wyjechaliśmy w piątek o 18.00. Wcześniej byłem jeszcze w pracy, więc byłem pewien obaw o moją dyspozycyjność w trakcie jazdy.
Pierwszym punktem na trasie był dla nas Toruń, do którego docieramy, bez większych przerw już po zmierzchu.
Całe miasto zostało opanowane przez Citroeny 2CV (tzw. "kaczki"), w związku z odbywającym się w ostatnich dniach międzynarodowym zlotem tych aut w Toruniu właśnie ;)
Nocą zrobiło się przeraźliwie zimno. Meteorolodzy co prawda zapowiadali taki ziąb, jednak nikt z nas nie spodziewał się, że w środku lata może być tak zimno. Nocna jazda to typowy nabijacz kilometrów. Widoki zerowe, co jakiś czas podjazdy. Przejeżdżaliśmy m.in. przez Golub Dobrzyń. Nad ranem zatrzymujemy się w Brodnicy na stacji paliw, celem ogrzania się i wypicia kawy, gdyż senność mocno dawała się we znaki. Było tak przyjemnie, że spędziliśmy tam godzinę.
Za Brodnicą zaczęło świtać, a naszym oczom wreszcie ukazał się malowniczy, polodowcowy krajobraz, pełen jednak upierdliwych, ciągnących się w nieskończoność drobnych podjazdów i nie zawsze dobrej nawierzchni. Kolejną przerwę zrobiliśmy już w województwie warmińsko-mazurskim, przed Działdowem.
Później Nidzica, gdzie już od rana zaspokajaliśmy głód obiadowym menu. Rynek w Nidzicy i próba ustawienia statywu w wykonaniu Pana Jurka.
Za Nidzicą zaczęła się jazda przez ogromne kompleksy leśne, a teren nadal był niesamowicie pofałdowany. Czegoś takiego się nie spodziewaliśmy. Przy 300km w nogach oraz coraz większej senności jazda lekką nie była. Miałem takie momenty, że ewidentnie czułem, że zasypiam w trakcie jazdy i miotało mną na boki. Właściwie to jedyną przeszkodą dla mnie podczas całego dystansu były właśnie niedobory snu. Innych dolegliwości raczej nie odczuwałem. Nauczka na przyszłość - nie wybierać się na taką trasę bezpośrednio po pracy.
Wątpliwej jakości drogami wojewódzkimi docieramy do Mrągowa.
Miasto bardzo urokliwe oraz fantastycznie usytuowane. Gdyby nie dystans i zmęczenie z pewnością spędzilibyśmy tutaj więcej czasu. Musieliśmy jednak jechać dalej.
Po 18.00 docieramy wreszcie na zaklepaną wcześniej miejscówkę noclegową nad Jeziorem Kisajno, obok Giżycka.
Jezioro Kisajno
Browarek się należy :-)
Cel osiągnięty z apetytem na więcej, choć w sobotę wcale tak nie myślałem ;)