Tak się złożyło, że drugi raz w tym roku miałem okazję pojechać na kamieniołomy do Piechcina. Tym razem wraz z Panem Jurkiem posłużyliśmy za przewodników dla Artura i Kuby, którzy w tamte rejony wybrali się po raz pierwszy.
Chwilę po 10 ruszamy spod "Wenecji" na spotkanie z Arturem, który miał na nas czekać w Kruchowie. Tempo było mocne, żeby się nie spóźnić. Dojechaliśmy w niecałe 50 minut. Dalej już całą ekipą w stronę Piechcina - przez Ławki, Palędzie Dolne (gdzie o mało nie rozjechałem GPSa rowerem), Niestronno, Dąbrowę, Mierucin.
W Piechcinie najpierw zakupy w Polo-Markecie i odrobina relaksu nad zalanym kamieniołomem z lazurową wodą. Mogliśmy również podziwiać skoki do wody w wykonaniu lokalsów :)
Po chwili zadumy ruszyliśmy dalej - na pobliską hałdę. W tym celu trzeba było wjechać na teren gdzie obowiązywał zakaz wstępu. Ujechaliśmy kawałek i zatrzymała nas ochrona, jednak Kuba dyplomatycznie załatwił sprawę i wyszło, że możemy wjechać na hałdę, ale mamy wrócić tą samą drogą, którą tam wjechaliśmy :)
Drogę powrotną wybrałem jakimś skrótem przez parę wiosek, Chomiążę Szlachecką, Gąsawkę i szybkim, wąskim asfaltem przez las na Gołąbki, gdzie rozdzieliliśmy się z Arturem i przez Lasy Królewskie i Dębówiec dojechaliśmy do Gniezna.
Dzisiejszego dnia miałem przyjemność uczestniczyć w I Rowerowym Rajdzie Społeczności Internetowej "Rowerowe Gniezno". Idea rajdu powstała za pośrednictwem Kuby, który od jakiegoś czasu prężnie propaguje gnieźnieńskie rowerowe wojaże na popularnym serwisie społecznościowym. Dzisiejszy rajd był również okazją do jazdy ze starymi znajomymi jak i nowymi osobami. Frekwencja okazała się całkiem spora, gdyż w rajdzie uczestniczyło ponad 20 osób. Jak na pierwszy tego typu event, było naprawdę nieźle. Trzeba przyznać, że swój udział miała w tym także pogoda, która była dziś idealna.
Trasa rajdu liczyła nieco ponad 40km i wiodła z Gniezna, przez Woźniki do Baranowa. Następnie przez Las Czerniejewski do Brzózek i do Czerniejewa, gdzie w przypałacowym parku zrobiliśmy przerwę na popas i jedzenie/picie. Po przerwie ruszyliśmy w drogę powrotną - przez Kąpiel, Nidom, Kosmowo, Gębarzewo. W Gnieźnie przed stadionem "Mieszka" oficjalnie zakończyliśmy rajd.
Część z nas miała jeszcze mało roweru na dziś, dlatego też wraz z Jerzym, Uzielem i Bobiko (rozdziewiczającym nowego 29era) wyruszyliśmy do Skorzęcina. Dojazd w większości terenem przez Krzyżówkę oraz Gaj.
W Skoju ludu zatrzęsienie. Wrzuciłem coś na ząb i ruszyliśmy z powrotem. Kawałek za ośrodkiem rozstaliśmy się z Bobiko i Uzielem, a z Panem Jurkiem ruszyłem do Gniezna przez Sokołowo, Nową Wieś Niechanowską, Szczytniki Duchowne.
Z Panem Jurkiem i Piotrem do Witkowa przez Niechanowo, Arcugowo, Małachowo. W Witkowie standardowo wizyta w Biedronce. Powrót przez Witkówko, Folwark, Trzuskołoń, Kędzierzyn. W Kędzierzynie przy drodze natrafiliśmy na leżącą na poboczu, wciąż żywą sarnę, prawdopodobnie potrąconą przez samochód. Pan Jurek zgłosił to sołtysowi, który już wcześniej się o tym dowiedział i zawiadomił weterynarza. Na koniec przejechaliśmy się jeszcze przez las miejski na poligon i przez Pustachowę do domu.
Po południu, standardowo z Jerzyp1956 do Janowca Wielkopolskiego. W pierwszą stronę pojechaliśmy przez Mieleszyn i sto pięćdziesiąt innych wiosek. Na rynku w Janowcu przerwa przy fontannie.
Powrót m.in. przez Sarbinowo oraz Recz, gdzie znajdują się pozostałości zabytkowego wiatraka-holendra z 1937 roku oraz pomnik przyrody - dąb "Chrobry" o obwodzie 890cm!
Popołudniowa jazda z Jerzym, Kubą oraz Piotrem na Gołąbki. Standardowo w pierwszą stronę przez Dębówiec i Lasy Królewskie koło grobu żołnierza napoleońskiego. Przed ośrodkiem wypoczynkowym zauważyliśmy wyglądającą groźnie, granatową chmurę, która widać było że niesie ze sobą solidny opad deszczu. Na szczęście chmura przechodziła bokiem. Powrót przez Jastrzębowo, Kalinę, Wierzbiczany. Na koniec jeszcze wizyta w Piotrze i Pawle.
Najpierw z Piotrem na Kujawki, popływać w Jeziorze Wierzbiczany. Przed Gnieznem dołączył do nas Łukasz i wspólnie objechaliśmy miasto. Stojąc na rynku spotykamy Sebastiana, który przed pracą postanowił również pojeździć po mieście. 2 kółeczka po "Wenecji" podczas których miało miejsce szybkie centrowanie przez Piotra koła jakiegoś dzieciaka, który miał kraksę :D Potem już do domu.
Przy okazji po dzisiejszej jeździe zauważyłem, że łańcuch Taya Octo, założony przeze mnie 9 lipca nie nadaje się już do niczego. Przy okazji zajechał kompletnie kasetę i znacznie nadszarpnął zębatki korby. NIE POLECAM łańcuchów tej firmy.
Ostatni dzień przywitał nas niestety nieciekawą pogodą. Od samego rana padał deszcz i według wszelkich prognoz na poprawę pogody nie było co liczyć w najbliższych godzinach. Decyzja mogła być tylko jedna - trzeba jechać.
Najpierw terenem przez Karwieńskie błota do Karwi. Następnie już drogą wojewódzką wzdłuż wybrzeża Bałtyku do Władysławowa. Po drodze przerwa w Jastrzębiej Górze na fotki.
Docieramy do Władysławowa, a tam na dzień dobry gigantyczny, ciągnący się kilometrami korek. W ogóle całe Władysławowo zawalone ludźmi i samochodami do granic możliwości. Jak tam można wypoczywać? Najpierw udajemy się na dworzec PKP w celu zakupu biletów powrotnych. Niestety jedyny bilet jaki mogliśmy zakupić to ten na pociąg o 5.22. We wcześniejszych nie było już miejsc dla rowerów. W międzyczasie przestał padać deszcz, choć panująca aura cały czas mało zachęcała do jazdy. Było wilgotno i dość chłodno. Po wyjeździe z Władysławowa skierowaliśmy się na Półwysep Helski.
W Gdańsku chcieliśmy podjechać pod Westerplatte, ale okazało się że dojazd z miejsca w którym byliśmy jest utrudniony. Powoli zaczęły wychodzić trudy wyjazdu, dlatego postanowiliśmy udać się na dworzec PKP. Troszkę było problemów z dojazdem mimo posiadania nawigacji GPS, jednak w końcu docieramy na miejsce, po drodze robiąc jeszcze fotki koło stadionu PGE Arena.
Noc na dworcu minęła dość szybko, mimo podziwiania dworcowego życia nocnego. Poranny pociąg zaliczył delikatną obsuwę oraz nie miał przedziału dla rowerów. Musieliśmy się tłuc z rowerami w przedsionku. Całą drogę trzeba było kontrolować, czy ktoś ich nam nie kradnie, oraz przestawiać, umożliwiając przejście innym. Na szczęście w Gnieźnie byliśmy już przed 9 rano dopełniając całości :) Teraz czas na myśli o następnych wyprawach.
Czwarty dzień przywitał nas piękną, słoneczną pogodą zachęcającą do jazdy. Pierwszy etap wiódł z Ustki do Rowów. Za Rowami czekał na nas Słowiński Park Narodowy. Zakupiliśmy bilety wstępu i trasą R10 wytyczoną przez obszar Parku ruszyliśmy przed siebie.
Trasa przez park dla rowerów obładowanych sakwami była dość wymagająca, niemniej jednak tereny były bardzo malownicze. Trasa poprowadzona z dala od cywilizacji pozwalała napawać się naturą :) W dodatku tereny nadmorskie wcale nie są takie płaskie jak mogłoby się wydawać. Co rusz mieliśmy do czynienia z podjazdami. Po dojechaniu do Łeby udaliśmy się na przerwę obiadową.
Za Łebą postanowiliśmy ominąć piaszczysty fragment trasy R10 biegnący mierzeją między Jeziorem Sarbsko a Bałtykiem. Wybraliśmy alternatywną trasę, która okazała się także dość wymagająca. W dodatku zaczął się typowy Kaszubski, pagórkowaty krajobraz - czyli podjazdy i zjazdy (mam wrażenie, że tych drugich było znacznie mniej :) ). Ostatni fragment dzisiejszego dnia - do Dębek pokonaliśmy już drogą wojewódzką, zahaczając pod drodze o Jezioro Żarnowieckie. Nad tym jeziorem miała powstać elektrownia jądrowa, jednak budowę przerwano w 1990 roku. Obecnie znajduje się tam największa w kraju elektrownia szczytowo-pompowa.
Do Dębek czekał nas całkiem długi zjazd. Sprawnie poszukaliśmy pole namiotowe, rozbiliśmy obóz i można było spokojnie wypić piwo po wyczerpującym dniu :)
Poranek trzeciego dnia przywitał nas solidnym deszczem i burzą. Dla Pana Jurka i Mateusza poranek był jeszcze gorszy, gdyż zalało im namiot :( Przez przeciągającą się fatalną pogodę wyjazd opóźnił się o ponad 4 godziny i dopiero po 12 byliśmy w stanie ruszać. Założyliśmy sobie, że dziś ograniczamy do minimum zwiedzanie i skupiamy się na jeździe. Na początek jedziemy terenowym odcinkiem R10 w stronę Mielna. Po drodze przejeżdżamy m.in. przez Gąski, Sarbinowo, Chłopy. Miejscowości te nie robią na mnie zbyt dużego wrażenia. Kupa ludzi i stragany jak na odpuście. W dodatku zauważam, że między miejscowościami, mimo bardzo dużego ruchu i całkiem sporych wpływów z ruchu turystycznego władze gminy nie są w stanie nawet położyć jakiejś sensownej nawierzchni, tylko trzeba się bujać po piaszczystych wertepach. Jako użytkownikowi roweru MTB taki stan rzeczy mi nie przeszkadza, no ale jednak trochę głupio tak.
Mijamy Mielno i kierujemy się mierzeją między Jeziorem Jamno a Morzem Bałtyckim w stronę Łaz.
Za Łazami rywalizujemy non-stop z niemieckimi sakwowiczami, którzy mimo że jadą wolniej od nas, wyprzedzają nas podczas przymusowych przerw. Po drodze Mateusz łapie gumę. Później jedziemy niemal bez przerw. Mijamy Darłowo, sprytnie omijamy ścieżkę rowerową z Darłówka na Wicie, która przysporzyła trudności niejednemu rowerzyście. Do Wici (Wić?) dojeżdżamy inną drogą i dalej wzdłuż morza do Jarosławca.
Następnie musimy okrążyć poligon wojskowy w Wicku. Przejeżdżamy więc przez liczne wioski, wjeżdżamy do województwa pomorskiego i dajemy naprzód, na Ustkę!
Przed zachodem słońca docieramy do Ustki. Sprawnie znajdujemy pole namiotowe, należące do Ośrodka Sportu i Rekreacji, rozbijamy obóz i idziemy na miasto wrzucić coś na ząb. Dostałem tortillę z tak piekielnie ostrym sosem, że dosłownie czułem jak płonę :D Wizyta na plaży i powrót na kemping.
Pierwsza noc na polu namiotowym przebiegła bardzo spokojnie. Przed siódmą pobudka, śniadanie, szybkie pakowanie obozu i punkt ósma możemy wyruszać w dalszą trasę. Za Międzyzdrojami, po wjeździe do Wolińskiego Parku Narodowego czekało na nas pokonanie blisko 100-metrowej różnicy wysokości. Malowniczą, krętą, leśną drogą, przypominającą nieco drogi w górach, pniemy się raz w górę, raz w dół. Pierwszą krótką, przerwę robimy na plaży w Międzywodziu.
Następna przerwa w Rewalu. Najpierw obiad w barze koło morza, później smażing i plażing na plaży, tyle że jak na złość zaszło słońce :(
Po dość długiej przerwie ruszyliśmy dalej. Kolejne miejscowości - Niechorze, Pogorzelica mijały błyskawicznie. Za Pogorzelicą przetestowaliśmy oddaną całkiem niedawno do użytku trasę rowerową Pogorzelica-Mrzeżyno, biegnącą w dużej mierze po kocich łbach wzdłuż terenów wojskowych. Po drodze odnalazłem to czego poszukiwałem - fragment plaży kompletnie bez ludzi :)
Dźwirzyno, Grzybowo i jesteśmy w Kołobrzegu. Tam dopiero przydaje się mój GPS. Ścieżek rowerowych i samych rowerzystów zatrzęsienie. Udaje się nam dojechać do chyba najbardziej malowniczego fragmentu R10, biegnącego nad samym morzem. W dodatku ten blask słońca dodaje niesamowitego uroku.
Tam też przerwa na jakiś deser. Przy budce z lodami/goframi niezła akcja w wykonaniu Pana Jurka. Wywiązała się taka rozmowa, z panią lodziarką :P że dosłownie nie mogliśmy ze śmiechu. Jakiego loda? Okrągłego! No i wszystkie po kolei, na rękę :D :D